Krzysztof był dobrym szefem. Wymagał od wszystkich dookoła ale także od siebie. Był tytanem pracy. Każdy koncert był dla niego ważny. Po każdym opieprzał tych co dali ciała – muzyków, techników, innych wykonawców.
Facet taki jak, ja – z prawie wyższym wykształceniem, biegle władający angielskim, syn pani profesor IFiS PAN był rzadkością w estradowym towarzystwie. Krzysztof szybko dostrzegł moje zalety i zrobił mnie swoim osobistym asysten- tem, za co sam płacił mi dodatkowo chyba $20 miesięcznie. Praca była prosta. O każdej porze dnia i nocy musiałem dostarczyć Krzysztofowi krople do oczu i koniak. Osobną sprawą była biała jedwabna chusteczka, którą potrzebował na dwie minuty, tuż przed wyjściem na scenę. Za pierwszym razem jechałem taksówką w nocy do apteki po krople, do nocnych delikatesów po koniak, do sklepu po chus- teczkę. Potem miałem to wszystko schowane w torbie, ale udawałem, że nie mam, że np. potrafię załatwić koniak o trzeciej nad ranem. Po co mu były te trzy gadżety? Krople naprawdę pomagały. Dwie godziny w świetle reflektorów mogły podraż nić każdą spojówkę. Biała chusteczka? No cóż, tak jak dla Rosiewicza Fred Astaire tak dla Krawczyka to Elvis Presley był idolem, na którym się mocno wzorował. Stroje, ruchy na scenie, muzyka i nawet ta biała chusteczka. A koniak? To był dla niego afrodyzjak. Zawsze go potrzebował kiedy wyrwał fajną panienkę. Oczywiście załatwiałem też jego inne prywatne spra- wy na które nie miał czasu. Na przykład kiedyś wysłał mnie do Jeleniej Góry gdzie budował pensjonat. Coś tam sie zawaliło i musiałem sprawę wyjaśnić. Oficjalnie pełniłem funkcje szefa techniki a podczs koncertu byłem inspicjentem.
Kasa była niezła. Ja zarabiałem tyle ile wtedy dyrektor porządnej fabryki. Mieliśmy też tzw. boki – sprzedawaliśmy zdjęcia i plakaty z autografami, które praco- wicie podrabiał brat Krzysztofa – Andrzej. Kiedyś księgowa Estrady w sprzeczce ze mną użyła następującego argumentu: – Pan przez tydzień zarabia to co ja przez miesiąc i jeszcze się pan kłóci o 300 zł? – Widocznie jest pani kiepską księgową – odpowiedziałem.
Kierownik zespołu – “Duża Laska” (od nazwiska Laskowski) czasami się upijał i znikał. Przeważnie z wypłatą. Miał jedną słabość, o której nie wspomnę. Dzięki temu stopniowo przejmowałem czasami jego obowiązki. Poznawałem tajemnice lewej kasy, lewych umów i technikę działania przedsiębiorstwa pańs- twowego Estrada. Prosty przykład. Koncerty Krawczyka sprzedawały się jak ciepłe bułeczki. Ale w kosztorysie mógł się znaleźć punkt – kolporterzy, którzy za swoją działalność otrzymywali aż 15% ceny biletów. Wystarczyło podpisać lewą umowę z kimś zaufanym. Nikt nie sprawdzał czy bilety sprzedano w kasie czy je sprzedał kolporter. Stąd się brała “lewa kasa” z której dopłacano artystom, bo obowiązywały wtedy sztywne ministerialne stawki, które nie zależały od popularności czyli ilości widzów ale od widzi- misię partyjnego ministra od kultury.
Krzysztof nie miał łatwego życia. Władze wykorzystywały jego popularność na różne sposoby. Kiedy się stawiał natychmiast pojawiał się szantaż – nie dostaniesz paszportu. Tak było w przypadku kiedy zażądano aby wystąpił na akademii z okazji 35 rocznicy wyzwolenia Poznania przez Armię Radziecką. A właśnie podpisał umowę z zachodnioniemiecką wytwórnią płytową Polydor i miał tam jechać nagrać płytę. Musiał się zgodzić – nie miał wyboru. Zażądał tylko …100 osobowego chóru, który władze załatwiły. Kiedy ściągnięty nagle z Warszawy na nies- podziewany koncert dowiedziałem się o co chodzi byłem wściekły. Krzysztof znając moje antykomunistyczne nastawienie zaprosił mnie w ramach przeprosin na obiad i wyjaśnił swoją sytuację. Pierwszy raz w życiu jadłem wtedy golonkę. Ale jakże inaczej wyglądała niż ta w stolicy. Była brązowa, ogromna, opiekana w piwie czyli po bawarsku. Hotel Polonez słynął z tej golonki w całej Polsce. To dziwne ale pierwszego mojego amerykańskiego steka, takiego olbrzymiego, wysokiego na kilka centymetrów zjadłem w polonijnym klubie Skyline w miejscowości Elizabeth koło Nowego Jorku a postawił mi go właśnie Krzysztof Krawczyk. Występował tam. Przedstawił mnie publiczności jako swojego menadżera z Polski. Reflektory na mnie, oklaski. Potem pomagał mi w załatwieniu pracy. Przywiozłem tam wtedy Halinę Frąckowiak, która dostała angaż do tegoż klubu. Ale to już inna opo- wieść. (S.R.)
PS. Krzysztof miał gest. Kiedy gościł przedstawicieli wytwórni Polydor wydał bankiet w zajeździe Radzewice koło Poznania. Zaczeło się od zupy z płetwy rekina. Potem przygasło światło i kelnerzy wnieśli na tacach płonące prosiaki. Na stole stały beczółki z winem, które goście mogli zabrać ze sobą. Było na bogato jak to się mówi. Jako że byłem jedną z niewielu osób które władały językiem obcym szybko nawiązałem kontakt z przedstawicielami wytwórni. Nie wchodząc w szczegóły – tak mnie polubili, że poprosili Krzy sztofa aby zabrał mnie do Hamburga na nagranie płyty, co spowodowało panikę u przedstawicieli PAGART-u i Estrady. Oni wszyscy chcieli tam pojechać…
Seweryn Reszka – www.perfecgtrockband.pl
